Zacznijmy od tytułu, bo mówi on wiele. W oryginale „Les amours imaginaires” młodego, docenionego już Xaviera Dolana, zaś w polskim tłumaczeniu “Wyśnione miłości”, choć powinno być “Miłości wyobrażone”. Historia pięknego trójkąta, jakże charakterystyczna dla tradycji filmu, w którym dwie postaci ciepło wpatrują się w trzecią – kędzierzawego blond Adonisa, który niewiele dostrzega z emocji dudniących na nas, widzów, z każdego kadru. Film od pierwszych scen uwodzi, niekoniecznie fabularnie, ale z pewnością wizualnie i audialnie. Dolan, wydaje się, poświęcił całą swą uwagę przestrzeni kadru. Są więc piękne stroje i elementy, które dzięki częstym zbliżeniom możemy dokładnie obejrzeć, idealnie zestawione kolory i faktury, działające na zmysły ujęcia często pitych kaw, jedzonych deserów (ach ta wisienka!), sensualnie palonych papierosów, fantastycznie zagospodarowanych przestrzeni, w tym sypialni i kuchni. U Dolana nawet zwykłe kanadyjskie - jak sądzę - ulice budzą żądzę, by się po nich przejść. Bohaterowie poruszają się po nich pięknie, dumnie i w sposób przyjemny dla oka. Ustawieni centralnie przed kamerą „suną” środkiem pustych chodników na kolejne spotkania podszyte mocno wyczuwalnym erotyzmem. W filmie Dolana seks, przedstawiany najczęściej w slow motion, występuje w czterech kolorach – czerwonym, niebieskim, żółtym i zielonym i kojarzy się nierozerwalnie z uważnym dotykiem i zapachem papierosów. Bohaterowie, jak w introwertycznie japońskim świecie, nawet w ruchu wydają się statyczni. Niewiele jest scen, w których stykamy się z wyrazistymi emocjami, gwałtownością, krzykiem czy łzami, a nawet te są na swój sposób nieme. Gdy jednak bohaterowie decydują się, by emocje okazać, nosi to znamiona przełomu.
Film przy całej swej intensywności wizualnej wydaje się „niedojrzały”, jeśli o płaszczyznę emocjonalną chodzi, ale być może w ten sposób reżyser chciał skonfrontować widzów ze światem współczesnych młodych ludzi. Swoistym podsumowaniem reguł, według których świat ten funkcjonuje, pozostaną dla mnie dwie frazy dialogu:
- Nico, co byś powiedział, gdybym wysłała ci wiersz miłosny?
- Powiedziałbym, że mam coś na ogniu.
/Małgorzata