piątek, 26 listopada 2010

Patrzę i widzę, choć nie do końca czuję


Zacznijmy od tytułu, bo mówi on wiele. W oryginale „Les amours imaginaires” młodego, docenionego już Xaviera Dolana, zaś w polskim tłumaczeniu “Wyśnione miłości”, choć powinno być “Miłości wyobrażone”. Historia pięknego trójkąta, jakże charakterystyczna dla tradycji filmu, w którym dwie postaci ciepło wpatrują się w trzecią – kędzierzawego blond Adonisa, który niewiele dostrzega z emocji dudniących na nas, widzów, z każdego kadru. Film od pierwszych scen uwodzi, niekoniecznie fabularnie, ale z pewnością wizualnie i audialnie. Dolan, wydaje się, poświęcił całą swą uwagę przestrzeni kadru. Są więc piękne stroje i elementy, które dzięki częstym zbliżeniom możemy dokładnie obejrzeć, idealnie zestawione kolory i faktury, działające na zmysły ujęcia często pitych kaw, jedzonych deserów (ach ta wisienka!), sensualnie palonych papierosów, fantastycznie zagospodarowanych przestrzeni, w tym sypialni i kuchni. U Dolana nawet zwykłe kanadyjskie - jak sądzę - ulice budzą żądzę, by się po nich przejść. Bohaterowie poruszają się po nich pięknie, dumnie i w sposób przyjemny dla oka. Ustawieni centralnie przed kamerą „suną” środkiem pustych chodników na kolejne spotkania podszyte mocno wyczuwalnym erotyzmem. W filmie Dolana seks, przedstawiany najczęściej w slow motion, występuje w czterech kolorach – czerwonym, niebieskim, żółtym i zielonym i kojarzy się nierozerwalnie z uważnym dotykiem i zapachem papierosów. Bohaterowie, jak w introwertycznie japońskim świecie, nawet w ruchu wydają się statyczni. Niewiele jest scen, w których stykamy się z wyrazistymi emocjami, gwałtownością, krzykiem czy łzami, a nawet te są na swój sposób nieme. Gdy jednak bohaterowie decydują się, by emocje okazać, nosi to znamiona przełomu.

Film przy całej swej intensywności wizualnej wydaje się „niedojrzały”, jeśli o płaszczyznę emocjonalną chodzi, ale być może w ten sposób reżyser chciał skonfrontować widzów ze światem współczesnych młodych ludzi. Swoistym podsumowaniem reguł, według których świat ten funkcjonuje, pozostaną dla mnie dwie frazy dialogu:

- Nico, co byś powiedział, gdybym wysłała ci wiersz miłosny?

- Powiedziałbym, że mam coś na ogniu.

/Małgorzata


sobota, 20 listopada 2010

popatrzmy razem jak dzieje się nic

Jest taka prosta zasada: gdy na ekranie pojawia się pistolet, na pewno w którymś momencie wypali.
W najnowszym filmie Dagura Kári ("Noi Albinoi", "Zakochani widzą słonie") ta zasada też się sprawdza, tyle że pistoletem jest serce, tytułowe dobre serce.

Zaczęłam od końcówki, która być może trochę rozczarowuje, ze względu na przewidywalność właśnie, ale tak naprawdę mam wrażenie, że koniec jest w tym filmie najmniej ważny. Coś się kończy, coś się zaczyna, życie zatoczyło koło.
W obrazie islandzkiego reżysera chodzi chyba właśnie o uchwycenie kawałka trwania. O drogę, którą pokonujemy codziennie i o zmiany, jakie w nas zachodzą każdego dnia.
Film pokazuje nam wycinek z życia dwójki bohaterów, totalnie od siebie różnych, pochodzących z dwóch światów.
Lucas - młody, bez dachu nad głową, żyjący w kartonie z małym kotkiem, wręcz chorobliwie dobry.
Jacques - stary i zgorzkniały właściciel rozsypującego się baru, kóry odwiedza jedynie kilku stałych klientów.
W pewnym momencie los przecina ich drogi, a nowa znajomość, jak pewnie nietrudno się domyślić, zaowocuje trudną, ale i piękną przyjaźnią. Brzmi banalnie? Pewnie tak, ale film "Dobre serce" banalny wcale nie jest.
Dostajemy prostą historię, opowiedzianą bez zbędnych wzruszeń i wielkich momentów. Życie płynie swoim powolnym tempem, Lucas i Jacques uczą się mieszkać ze sobą, a przy tym sporo uczą się od siebie wzajemnie. Pojawia się kobieta. Pojawia się śmierć.
Dagur Kári już wcześniej dał się poznać jako twórca trochę zabawnych i trochę smutnych historii o pełnych uroku outsiderach. Jego najnowszy film być może nie zachwyca, ale ogląda się go z dużą przyjemnością. Duża w tym zasługa tytułowego duetu, zagranego przez Paula Dano i Briana Coxa.
Osobiście lubię takie historie, lubię momenty bez momentów. I pewne obrazy z "Dobrego serca" na pewno nie raz sobie przypomnę. Owczarek niemiecki siedzący przy barze i obrzucający mądrym spojrzeniem stałych bywalców. Pierwsza noc młodego Lucasa w domu Jacquesa, którą spędza na podłodze pod łóżkiem, tak jak wcześniej w kartonie, w którym mieszkał. Proza życia. Ale za to jak ładnie pokazana!

/Eliza